poniedziałek, 19 września 2011

Świnię za ryj


Wysokie Tatry, 11 sierpień 2011





Porachunki do wyrównania ze Świnią miałem od marca. Wtedy to po raz pierwszy próbowaliśmy wstrzelić się w filar. Warunki były idealne, jednak przy temp. –15st moje ręce nie wytrzymały. Wycofaliśmy się z drugiego wyciągu. Trudno to było przełknąć....



Zmęczony obracaniem się z boku na bok, natłokiem myśli i refleksji nad życiem, postanowiłem wyjść z domu wcześniej niż zakładał plan. Po drodze zawijam do Pewli po Grzecha. W skrajnie szalonych nastrojach lądujemy w Zakopcu. Droga na Halę mija nie w szaleńczym, aczkolwiek równym tempie. Termometr w Betlejemce wskazuje 0st. Jest rześko. Wschodzi słońce. To będzie piękny dzień. W drodze pod filar zwalniamy tempo. Kilkakrotnie zatrzymujemy się i omawiamy przebieg naszej dzisiejszej drogi. Dobre światło zachęca do focenia. Podchodzimy pod drogę. Jako start wybieramy zacięcie za IV, które wydaje się nam bardzo interesujące. Jest bardzo mokro. Zacięcie nie wygląda na często chodzony wariant. Sporo mchów. Szpeimy się i zaczynamy zabawę.




Przypada mi prowadzić pierwszy wyciąg. Ze względu na to, iż w zacięciu leje się woda, postanawiam iść prawą jego stroną: 4m nad ziemią zakładam pierwszy przelot i wychodzę ponad niego. Teren wydaje się dość prosty, tracę czujność. Łapię się pewnie sporego głazu wielkości telewizora. Czuje jak zaczyna lekko się zsuwać na mnie. Słyszę głos Grześka, który centralnie stoi pode mną: „łap go!!!”. Jednak jego ciężar nie pozwolił mi na jakąkolwiek żonglęrkę. Odruchowo stanąłem na jego drodze Najpierw uderzył mnie w udo, a potem zsunął mi się po nodze, po czym trafił w przelot nad którym stałem. Kamień, kurva, kamie....”. Widzę, jak głaz leci wprost na Grześka. W ostatniej chwili odsuwa się w prawo... Cisza...

Po chwili zaczynam schodzić. Mijam przelot: karabinek zmiażdżony przez kamień... sprawdzam linę... cała. Chwilę siedzimy na dole. Oglądam nogę, wygląda na całą. Trzeba złapać oddech i opanować drżenie nóg i rąk. Przerywam cisze słowami: pier...le ten wariant jest jakiś mroczny.

Idziemy normalnie za II+. Pierwszy wyciąg pokonujemy szybko, choć z dusza na ramieniu. Potem obejście po płytach prowadzi Grzesiek. Najpierw wydaje jakieś 30m, potem wybieram 25m, co jest? Grzesiek wraca i mówi, że płyty są zalodzone... no tak, lato w Tatrach. Robimy zatem kolejne obejście po bardzo kruchym terenie i trawach – mrok! W końcu podchodzimy pod płytę za IV, prowadzi Grześ. Wygląda na suchą. Kawałek dobrego wyciągu. Kolejne trzy proste wyciągi i przenoszenia stanów robimy na zmianę. W końcu lądujemy na siodełku. W międzyczasie zauważam zespół kursowy, który przyszedł sobie obejściem ze Świnickiej Przełęczy i urabia kolejny wyciąg ponad nami. Żeby się nie zapchać, robimy mały popas.



Humory dopisują i chwytamy się za łby. Rozgorzała dyskusja przeradza się w awanturę przeszytą sprośnymi tekstami i gromkim śmiechem. A wszystko w temacie, kto ma prowadzić kolejny wyciąg za IV. Z amoku dyskusji wyrywają nas mordy turystów na Świnickiej Przełęczy wpatrzone na nas jak w debili. Pomimo, że kończyłem ostatni wyciąg, prowadzę kolejne dwa. Na pierwszym mi się pomyliło i poszedłem obejściem, wiec poczułem nieodpartą chęć wynegocjowania prowadzenia kolejnego. Najpierw zacięciem za III+, a potem płytami. Ładne 40m z rozdzieleniem żył.



Dochodzi do mnie Grześ. Widzę po jego minie, że kolejne negocjacje nie wchodzą w grę. Rzucam zdawkowo: No to teraz Ty... Ogarnia nas śmiech. Czekają go dwie płyty za III i II – luz. Szybko sobie z nimi radzi. Komin wyjściowy z przewieszką pozostaje mój. Jeden z ładniejszych wyciągów na drodze, choć nieco kruchy. Kilka przelotów i kilka starych haków. Wyjście z kominka przez gruz wymaga dużego skupienia i umiejętności takiego rozdzielenia żył, aby nie haczyły o kruszyznę. Tym razem nie chciałbym nic zrzucić. Stan z dwóch haków i ściągam Grześka. Wyjście na szczyt to jakieś 50m terenu za I, choć nadal wymaga uwagi ze względu na wolno stojące telewizory.



Na szczycie robimy popas. Zaczynam odczuwać ból nogi. Historia ta zaczyna mi coś przypominać. Nie ma na co czekać, trzeba działać. Choć plany były nieco inne postanawiamy schodzić przez Świnicką Przełęcz. Z każdym krokiem czuję, że jest gorzej. W Murowańcu biorę jeden środek przeciwbólowy, niestety nie pomaga. Schodzimy w dół. Pod rodzę biorę jeszcze jeden. Po 30 min ból na tyle ustępuje, że spokojnie schodzę do Kuźnic. Dzień zamykamy głupawą w samochodzie i notorycznym wkur...niem nadętych kolesi na Zakopiance, których serdecznie pozdrawiamy.

Podsumowując, droga bardzo fajna i długa. Jednakże ze względu na sporą kruszyznę polecana głównie na zimę...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz