Tatry Wysokie,
3.08.2012
Pogody na piątek nie są obiecujące. Do południa
pogodnie – popołudniu burze i spore opady deszczu. Mimo wszystko wraz z Tomkiem
decydujemy się na wyjazd. Pada na Filar Staszla na Granatach.
Startujemy z
Bielska dość wcześnie, bo o godzinie 2. Droga przez Słowację mija dość szybko i
już o godzinie 3:30 jesteśmy w Kuźnicach. Łyk herbaty, podział sprzętu i w
drogę. Na hali meldujemy się o 5:30, a pod ścianą o 6:30, co daje 3 godziny od
samochodu w dobrym tempie. W oddali widać nadchodzący front, który nie nastraja
nas optymizmem, a podkręca tempo. Krótki popas i w górę.
Wejście na półkę na pałę i pierwszy wyciąg należy do
mnie. Podchodzę od razu pod Romboidalną płytę łącząc go z drugim. Płytę za IV
pokonuje Tomasz.
Startując z czwartego wyciągu zauważamy frienda wraz z taśmą i
3 ekspresami jakieś 6-8 metrów na prawo od wygodnej półki. Przypominamy sobie
info z książki wyjść z prośbą o zgarnięcie szpeju. Zastanawiamy się jednak co
on tam robi w tak dziwnym i odległym miejscu od linii drogi? W końcu nikomu z
nas nie chciało się trawersować tego mało fajnego terenu i zostawiliśmy go tam.
Przewieszony kant filara czesze nieco beret. Po starcie robię potężny przelot z
kości. Tomasz wyciągając ją kwiczał na pół hali. Przewinięcie przez kant dość
godne, podobnie jak mała V-owa płyta tuż przed piątym stanowiskiem.
Kolejne trzy wyciągi to tragiczne rzęchy. Pokonanie
kruchych fragmentów skał poprzetykanych trawskami to ich cała trudność.
Oczywiście po raz kolejny próbujemy łączyć wyciągi, co nie zawsze się udaje
(brakuje tych 10m liny;).


Ósmy wyciąg to prosta II-owa, choć bardzo ładna droga
żeberkiem. Oczywiście łączę ją z kolejnym krótkim wyciągiem i robię stana tuż
przed V płytą.
Kolejny wyciąg prowadzi Stryku. Trochę mu zazdroszczę, bo
wygląda całkiem fajnie. Jak się potem okazuje jest dość krótki. Takim sposobem
kończymy 11 wyciągową drogę. Kolejne około 200 metrów na szczyt idziemy na
lotnej, choć to tylko I. Jak się potem okazało teren na tyle banalny, że nie
założyłem ani jednego przelotu. Całość kończymy w dobrym tempie 3h 50 min.
Schodząc zauważamy kilka zespołów kursowych na
naszej drodze, ciemne chmury nad nimi, a w oddali grzmoty. Na pewno im nie
zazdrościmy.
Ogólnie rzecz biorąc Staszel ma kilka ciekawych
momentów, lecz całość mnie nieco rozczarowała. Na pewno jest to droga na tyle
urozmaicona ze względu na swoje różne formacje, a nawet „rzęchacwto”, że warto
ją zrobić. No i fajnie było rozpocząć sezon letni w Tatrach... tak w tempie.
Ps. Foto by "Stryku"
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz