... czyli idziemy jak puszcza
Tatry Wysokie,
14.06.2013
Tendencyjnie drugie
części produkcji są gorsze, ale czy to reguła? W pierwszej części akcja toczyła
się na filarze Świnicy, a efektem był krwiak uda wielkości arbuza. Druga, łamiąc
prawidła kinematografii, pozornie wyglądała gorzej, ale skończyła się swoistym hepy
end’em.
Popradzka Grań nie tylko
mi chodziła po głowie od dłuższego czasu. Pomysł połączenia jej z Granią Smoczą
i wejście na Ciężki Szczyt przechyliła szalę i popuściła zwieracze. W składzie
Kilerus, Rafał i ja zaczynamy w Strbskim Plesie spacerem nad Popradzki Staw,
aby następnie sprytnym trickiem znaleźć się u stóp Popradzkiej Wieży. W tym
miejscu ubieramy uprzęże, kaski i na żywca „jak puszcza”. Wchodzimy na Popradzką
Ławkę.
![]() |
WHP, Tatry Wysokie. Przewodnik Taternicki. T.9, s. 126 |
Wchodząc na grań
pojawiają się piękne widoki. Po prawej stronie podziwiamy Dolinę Smoczą z
Siarkańską Granią, a dalej główną grań Wysokiej z Szarpanymi Turniami i Smoczym
Szczytem. Idziemy granią, która początkowo wydaje się być mało interesująca.
Wchodzimy kolejno na Małą Popradzką Kopę, Skrajną Czubę. Im dalej tym
ekspozycja robi się imponująca, a poszczególne przejścia coraz ładniejsze.
Kluczymy raz z prawej raz z lewej strony grani. Choć w WHPie grań opisywana
jest jako „droga nieco trudna, przeważnie mało interesująca, widokowo ładna” to
jesteśmy zgodni, iż w drugiej jej części poszczególne przejścia (zwłaszcza w
okolicy bądź stricte granią) powinny wycenione być na II.
Kilka screenów z akcji:
Kilka screenów z akcji:

W okolicach Zadnej Popradzkiej Czuby, niewiele poniżej grani, robimy eksponowany trawers jednej z turniczek. Stojąc na półce Rafał jako pierwszy schodzi 2-3m poniżej i robi 5 metrowy trawersik, po czym wchodzi w łatwy teren. Kolej na mnie. Aby nie schodzić postanawiam przejść prosto z półki, zwłaszcza dlatego że wystające bloki tworzą układ dobrych chwytów. Robię wykrok, łapie się bloku i dokładam rękę. Naglę ów potężny blok odłamuje się od reszty i razem z nim spadam. Powiem szczerze, że niewiele z tego pamiętam. Nie mam pojęcia jak z pozycji „z blokiem na głowie”, znalazłem się w pozycji wiszącej kilka metrów niżej na występie skalnym. Pamiętam jedynie, odpadający blok, który trzymałem w rękach i próbę chwycenia się czegokolwiek. Odruchowo złapałem, bądź spadłem na występ skalny, uderzając klatką piersową Wisząc na nim, zerkałem tylko w dół jak zrzucony blok leci obijając się o zachodnią prawie 300 metrową ścianę Skrajnej Popradzkiej Czuby. Pamiętam bladą twarz Pawła gdzieś nade mną. Coś do mnie mówił. Powtarzałem, że muszę się uspokoić, żeby ocenić czy jestem cały. Zaciskając ręce na ów występie na którym wisiałem, do głowy dochodziły mi poszczególne bodźce. Pierwsze co mnie zaniepokoiło to przeszywający ból lewego podudzia i stopy. Zaciskając zęby wspiąłem się na półkę gdzie siedział Paweł. Poczułem nagłe pragnienie, musiałem się napić, a przede wszystkim realnie ocenić swój stan. Po chwili, ale pewnie nadal będąc w szoku, dochodzę do wniosku, że nie mogę jedynie ruszać nogą. Reszta wydaje się być cała. Proszę Pawła o to, abyśmy związali się liną i przeszli pechowy trawers, gdyż półka na której siedzieliśmy była dość wąska i nie pozwalała mi się uspokoić. Tak też robimy. Paweł zakłada kilka przelotów i na sztywno przechodzę na jednej nodze z grymasem na twarzy. Będąc w połowie zerkam na wyrwę, która pozostała z wyrwanego bloku, a następnie ekspozycję. Mrok.
W bezpiecznym i dość
wygodnym miejscu próbuję dojść do siebie i obiektywnie ocenić sytuację. Pawła
proszę o sprawdzenie możliwości dogodnego zejścia do Doliny Mięguszewskiej,
Rafała zaś o przejęcie mojego plecaka. Siedząc, uzupełniam płyny i jeszcze raz
sprawdzam czym nie mogę ruszać. Podudzie w ciągu 10 minut spuchło i
przypominało na pierwszy rzut oka złamanie kości piszczelowej z
przemieszczeniem, stopy w ogóle nie czułem. Ręce i druga noga wydawały się w
porządku, klatka piersiowa trochę bolała, ale mogłem się ruszać. Była godzina
10, tak więc miałem cały dzień na zejście, choć na tamtą chwilę nie do końca
myślałem, że się to uda. Wiedziałem, iż że jeśli adrenalina zejdzie, pojawi się
ból uniemożliwiający przemieszczanie się. Trzeba było więc działać.
Po chwili, Paweł
przychodzi z planem, że musimy przejść jeszcze kawałek tej grani i dojść na
Zadnią Popradzką Ławkę, z której, zgodnie z WHP 1237 można w miarę prostym
terenem zejść. Tak też robimy, trochę na jednej nodze, tyłku i rękach,
asekurowany przez Pawła przechodzimy pozostałą cześć grani. Z przełęczy schodzę
„na raka” bez nogi. Rafał idąc przede mną wypatrywał prostej drogi, Paweł zaś
asekurował mnie z góry. Wydawało mi się, że ciągnie się to w nieskończoność. Z
marudzenia wyrywa mnie Paweł i twierdzi, że idziemy nawet dość szybko. Trochę
zabawy jest z przejściem przez płat śniegu leżący u podstawy ściany.
Postanawiam więc z niego zjechać na linie. Wreszcie dochodzimy do szlaku tuż
pod Chatą pod Rysami. Odpoczywam... Będąc świadomy, iż zaraz ból uniemożliwi mi
dalsze przemieszczanie się, posyłam Rafała po jakieś środki przeciwbólowe do
schroniska. Niestety ze środków przeciwbólowych mają tylko wódę. Zaczepiamy
poszczególnych turystów i zbieramy kupkę prochów, które zażywam. W tym miejscu
nie chciałem patrzeć w dół na rozległą doliną, gdyż wolałem nie wiedzieć ile
drogi mnie jeszcze czeka. Paweł znajduje mi patyk, którym mogę się podpierać
odciążając zepsutą nogę. Jak „maruder w wyścigu pokoju” kuśtykam w dół. Na
szczęście miłe gawędy i poczucie humoru pozwalają nie myśleć o bólu. Po jakiś 6
godzinach od wypadku docieramy do Popradzkiego Plesa. Wyzwalam w Pawle głęboko
tkwiącą duszę pirata drogowego i zachęcam do wjazdu moim samochodem do parku.
Tak więc z Plesa wracam samochodem oszczędzając kolejne godziny na zejście. Po
drodze czeka nas jeszcze przygoda w z mijanką samochodową na bardzo wąskiej
drodze dojazdowej do schroniska. Na szczęście opanowanie i wyśmienite
umiejętności rajdowego kierowcy – Pawła, ratują nasze tyłki przed mandatem.
Podsumowując,
grań ciekawa, miejscami dość trudna i eksponowana, mało chodzona, trochę krucha
;) z pięknymi widokami na obie doliny i otaczające je szczyty. Jeżeli zaś
chodzi o całą akcję ratunkową, chciałem w tym miejscu bardzo podziękować
Pawłowi i Rafałowi za pomoc w zejściu i bezpiecznym sprowadzeniu mojego dupska
na dół. Na przyszłość zaś polecam przed wyjazdem w Tatry zaopatrzyć się w
ubezpieczenie pokrywające koszty ewentualnych akcji ratunkowych z użyciem
śmigłowca, gdyż nie zawsze ma się przyjemność wspinania w tak doborowym
towarzystwie.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz