Wysokie Tatry, 29.01.2011
To miał być przyjemny dwudniowy wypad w Tatry.
Pomysły kłębiły się w głowie. Czym bliżej weekendu adrenalina rosła. W piątek
wieczorem spotykam się z Kilerem w Zakopanym. Z plecakami wypchanymi do granic
możliwości i sporą dawką dobrego humoru idziemy do Betlejemki. Niebo pełne
gwiazd i skrzypiący śnieg pod nogami dopełniają nastroju. Na Hali meldujemy się
o 21:30. Ja się posilam, a Paweł wokół chaty goni foty ponad godzinę. Myśl o
jutrzejszym dniu powoduje, że nie mogę zasnąć.
Rano pobudka o 6:00. Szybkie śniadanie i herbata z
wkładką. Na termometrze: -11 st. Rześko. Na Halę dochodzi Tomek. Razem około
godziny 7:00 wychodzimy w stronę Granatów. Początkowo idzie się dość dobrze.
Ściecha wydeptana przez tłumy. Przechodzimy przez Czarny Staw krasnalim chodem.
W okolicach kierunkowskazu ściecha się kończy, a zaczyna torowanie. Kilerus jak
zwykle gna przed siebie, a Tomek, pierdoli się gdzieś w kosówkach. Ja bez
ochraniaczy próbuje przedostać się przez bardzo sypki śnieg sięgający po kolana
ograniczając wsypywanie się puchu do środka. W międzyczasie widzimy kilka
zespołów wbijających się w drogi Potoczka, 114, i Środkowe Żebro. Idąc żlebem
obserwujemy przebieg naszej dzisiejszej drogi: Żebra Czecha.
Podchodzimy pod pierwszy wyciąg – wygodna półka,
szybkie stanowisko. Paweł postanawia prowadzić, ja asekuruje. Szuka dogodnego
wejścia w żebro. Pierwszy wyciąg to niby tylko II, a potem III, ale zimą
wszystko inaczej wygląda. Próbuje najpierw z prawej strony – nie da rady.
Przechodzi na lewą stronę stanowiska. Trawersem wchodzi w lekko eksponowany
teren. Załóż przelot – mówię. Tomek żartuje, że się z wariatami nie wiąże.
Paweł podchodzi jeszcze ciut wyżej, próbuje pewnie osadzić dziaby, aby
spokojnie założyć przelot. Nagle dziaba mu wylatuje... leci... odruchowo
blokuje linę... pierdul... kurva mać!!! Po około 5-6 metrowym locie spadł
poniżej półki na której staliśmy... Chwila ciszy... Cichy jęk i grymas na
twarzy Pawła... Na szczęście wpadł w nawiany puch, który trochę zamortyzował
upadek. Nic ci nie jest, wszystko ok.? Tak, ale trochę mnie lewy staw skokowy
boli. Zaraz przejdzie... Po chwili się zbiera: „Już ok... przeszło... idziemy
dalej”. Pytam jeszcze z niepokojem: „Jesteś pewny, że wszystko ok.?”. W odpowiedzi
słyszę: „Luuuz, ale było mrocznie”.
Kilerus prowadzi pierwszy wyciąg i montuje
stanowisko z kilku stałych haków. Teren lekko eksponowany. Wychodzi słońce.
Robi się nieco cieplej. Drugi wyciąg prowadzi Tomek. Oczywiście montuje się w
letni wariant z czwórkowym, eksponowanym wywinięciem. Znika za załamaniem. Po
chwili słychać liczne kur.y. Prosi o czujna asekurację. Słychać głos wbijanego
haka, a następnie dość szybko wyciągana lina. W międzyczasie z Pawłem
rozmawiamy o locie i sporej ilości szczęścia. Humory dopisują. Nagle słyszymy
mam auto! Kolejny idzie Kilerus. Znika za wywinięciem – słyszę kolejne dawki
obelg i wulgaryzmów. „Jak ja to mam przejść!!!” – krzyczy. Znacznie powyżej
słychać Tomka: „Klinuj dziaby w szczelinie! Innej możliwości nie ma. Tylko się
nie spierd.l, mam bardzo słabe stanowisko!!!”. Dreszcz przeszedł mi po plecach.
Po chwili słyszę: „Krzysiek, możesz iść”. Szybki demontaż stanowiska i wchodzę
w kluczowe miejsce na wyciągu. Faktycznie grubo. Nie dość, że kant jest bardzo
eksponowany to nie ma za co zaczepić dziaby. Próbuję ogarnąć temat wzrokiem.
Widzę dobry stopień na wysokości klatki piersiowej, próbuje znaleźć kluczową
szczelinę. Jest za wywinięciem. Klinuje najpierw jedną dziabę, lekko się
rozpieram i podciągam. Teraz druga dziaba, montuje raka na krawądce i przenoszę
na niego cały ciężar. Wbijam dziaby powyżej – wstaje... poszło. Dochodzę łatwym
polem śnieżnym do stanowiska. Paweł przenosi stanowisko z trzech punktów pod
komin.
Tomek prowadzi, Paweł asekuruje, a ja focę. Problem z
V kominem jest gruby. Ciężko zastartować... wszędzie małe krawątki, a w rakach
na tarcie się idzie średnio. Potem trzy stałe haki i górna część 6-7metrowego
komina w miarę prosta – teren za IV. Tomek ma problemy ze startem – udało się,
wpina się do haka. Idzie dalej – dziaby zaczepiają mu się o ekspresa – klnie,
żartuje, coś mówi do siebie. Mamy ubaw na stanowisku. „Ale jest psychol” –
stwierdza Paweł!!!
Prowadzący robi jeszcze dwa przeloty i wychodzi z komina.
Wychodząc zrzuca szereg kawałków lodu i śniegu. Jeszcze mu się sprzątać
zachciało!!! – grubo. Po chwili słyszymy – mam auto. Rusza Paweł. Komin poszedł
mu podobnie jak Tomkowi, chwila zastanowienia, kilka przymiarek i w górę. Kolej
na mnie. Podchodzę pod komin. Faktycznie mrocznie. Zaczepiam dziaby o krawątki.
Podciągam się i lokuję raka na pewnym stopniu. Wypinam przelot z haka. Dalej
jest nieco prościej. Kolejny moment to rozpórka prawie w szpagacie i demontaż
mocno zatartego tricama. Sam nie póści – próbuję jebadełkiem i nic. Potem
dziabką. Cały czas w cholernym rozkroku i wisząc na jednej dziabie. Puścił!
Wychodzę z komina. Paweł siedzi przy stanowisku, a Tomasz już poszedł na żywca
dalej. Do przełęczy jeszcze kawał drogi w terenie I-II. Paweł zaczyna narzekać
na ból nogi. Zawsze noszę przy sobie środki przeciwbólowe, ale tym razem
zapomniałem – zostały w Betlejemce. No cóż, jakoś musimy dojść do Żółtej
Przełęczy, a potem zjedziemy na tyłkach.
Postanawiamy iść na lotnej. Ja tym razem prowadzę.
Idziemy dość wolno. Co jakiś czas Paweł przystaje i narzeka na nogę. Po chwili
zauważam, że stan nogi się bardzo szybko pogarsza. Nie może już na niej stanąć.
Teren nie wydaje się banalny. Zakładam stanowisko i ściągam Pawła do siebie.
Idzie wolno i niepewnie. Grymas bólu na jego twarzy mówi sam za siebie. „Musimy
jakoś tam dojść” – racjonalizuje sytuację. „Idę, asekuruj mnie”. Zatrzymuje się
pod 3metrowym progiem i chwilę się nad nim męczę. Wchodzę na eksponowany teren.
Zakładam dwa przeloty. Dochodzę do wygodnej półki i zakładam stanowisko.
Ściągam Pawła. Po chwili słyszę jęki Pawła: „Już nie mogę, opuść mnie do
poprzedniego stanowiska”. Jeszcze trochę – masz do mnie jakieś 6-8 metrów, dasz
radę. Paweł wchodzi na eksponowany kawałek żebra. Idzie na kolanach, wbijając
jednocześnie czekany i podciągając się na nich. Dochodzi do mnie i zwija się z
bólu.
„Co robimy?” – pytam, choć znam odpowiedź. „No, chyba dzwonimy” –
odpowiada cichym i przygnębionym głosem. Jeszcze raz sprawdzam aktualne nasze
położenie. Do przełęczy zostało nam jakieś 50-70metrów trudnego I-II terenu. W
takim tempie przed zmrokiem tam nie dojdziemy. Zjazd z żebra nie wchodzi w
rachubę, gdyż mamy tylko jedną żyłę 50m, a więc 25m zjazdu. Gdybyśmy mieli
jeszcze jedną żyłę, którą zabrał Tomek może moglibyśmy się pokusić o zjazd, ale
co dalej? Robi się już późno, słońce powoli zachodzi za ścianę Kościelca.
Decyzja może być tylko jedna – dzwonimy do TOPR-u.
Paweł dzwoni i tłumaczy okoliczności zdarzenia i
aktualne położenie. Dostajemy instrukcje. Chowamy wszystkie luźne rzeczy,
rozwiązujemy się, chowamy dziabki. Jesteśmy przypięci tylko do stanowiska i
czekamy... Po 15 minutach słyszymy śmigło, wyciągamy ręce do góry na znak, iż
potrzebujemy pomocy. Śmigłowiec zbliżył się do nas na jakieś 20 metrów. Wokół
zrobiło się siwo!!! Podmuch był tak duży, że zapierał dech w piersiach. Kawałki
śniegu cięły po twarzy. Ratownik został opuszczony na wyciągarce. Krótka
wymiana zdań co do rannego. Najpierw zabrany został Paweł, a chwilę po tym
wisiałem na wyciągarce i spoglądałem na oddalającą się półkę na której jeszcze
chwilę temu staliśmy. W śmigłowcu było na tyle głośno, że nie rozmawialiśmy.
Paweł siedział ze zwieszoną głową i wyglądał przez małe okienko. Po wylądowaniu
Pawła zabrano do karetki, a ja złożyłem krótkie wyjaśnienie co do przebiegu
całego zdarzenia.
Potem musiałem wrócić się na Halę Gąsienicową do
Betlejemki po nasze rzeczy. Totalnie zmęczony musiałem znaleźć w sobie jeszcze
pokłady siły, aby spakować nasze rzeczy, znieść do samochodu, odebrać Pawła ze
szpitala i zawieść go do Krakowa. Tak też zrobiłem. O godzinie 21:00 byłem w
szpitalu. Na szczęście okazało się, że Pawłowi nic poważnego się nie stało. Po
zdjęciu RTG stwierdzono skręcenie stawu skokowego. Nasz dzień zakończył się
wspólnym posiłkiem przygotowanym przez narzeczoną Pawła o godzinie 1:00 w
Krakowie. To był długi dzień...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz