Bieszczady,
29/30.01.2012
26.01.2012
Spacerując nad Wisłą odbieram telefon
-
Cześć.
-
Siema blacha Tomasz, co jest?
-
Jak robisz w weekend?
-
Sb, Nd 6-18.
-
Jedziemy w Bieszczady w niedzielę wieczorem?
-
Będzie rześko... ale co tam pewnie! Może gdzieś na wschód
słońca?
-
Ok. To na Tarnicę!
29.01.2012
Zaraz po pracy przyjeżdżam do Tomka. Startujemy z
Pewli o 21:00. Zapowiada się rześka noc. Termometr wskazuje na –13st. Droga
mija w atmosferze nienormalnych tematów mielenia mężczyzn. Audycja w radiowej
Trójce sprzyja dyskusji. Mijając Krosno spoglądamy na termometr. Temperatura
zaczyna spadać. W Ustrzykach Dolnych jest –20st. Odbijamy w stronę Ustrzyk
Górnych. Temperatura ciągle spada. Przed końcem naszej drogi temperatura
zatrzymuje się na –27st. Jak się potem dowiadujemy, jest to najzimniejsze
miejsce tej nocy w Polsce. Puchy nam się cieszą, gdyż na razie w samochodzie
mamy +22st. Lądujemy w Ustrzykach na parkinku, gdzie spotykamy dwóch znajomych
Tomka: Mirka i Koguta, z którymi mamy rano uderzać w stronę Tarnicy. Jest 2:30
nad ranem i –25st. Wychodzę z ciepłego samochodu za potrzebą. Różnica
temperatur powoduje, że poczułem zimne powietrze nie tylko w płucach, ale i
jajkach. Jak się zaciągnąłem – myślałem, że pęknę. Pakujemy się do śpiworów i
montujemy do godzinnego snu.
4:30 dzwoni
budzik. Odzyskując świadomość sprawdzam czucie w kończynach. Jest. Wystającego
ze śpiwora nosa natomiast nie czuję. Tomek odpala samochód, aby się nieco
zagrzać. Przygotowanie do wyjścia trwa wieczność. 5:30 – wychodzimy. Całe
zamieszanie przy wyjściu powoduje, że umyka mi informacja, iż zamierzamy wejść
na Tarnicę przez Szeroki Wierch. Orientuje się dopiero po 30min szurania.
Trochę się na to złoszczę, gdyż jest to dłuższa droga, choć ładniejsza. Nie
wydaje mi się to dobry pomysł, ale cisnę do przodu. W puchu szybko się
zagrzewam. Ściągam go więc po drodze, wymieniając na kurtkę membranową. Kumple
Tomka nieco zostają w tyle, gdyż idą z buta. My z Tomkiem napieramy do przodu,
aby jak najszybciej wyjść ponad granicę lasu.
Powoli zaczyna
się rozjaśniać. Wychodzimy ponad granicę lasu. Zaczyna nieco wiać. Zakładamy
gogle i kierujemy się w stronę Szerokiego Wierchu. Na górze śnieg twardy,
zmrożony i przewiany. Zaczyna coraz silniej wiać, co nas zupełnie zaskakuje.
Wychodzimy na ramie Szerokiego. Wiatr dochodzi na oko do ok. 80km/h. Tomek coś
krzyczy – ja nie słyszę. Próbuję nakręcić kilka scen, ale w takiej temperaturze
każdy ruch wymaga sporo sił. Podmuchy wiatru są na tyle silne, że stojąc na
nartach bokiem czuję jak mnie wznosi. Kucam. Tomek dochodzi do mnie. Z trudem
wymieniamy kilka zdań.
W drugim
podejściu próbujemy po zawietrznej. Sytuacja się powtarza. Walczymy. Teraz
wiem, że informacja na ICM Meteo o odczuwalnej –32st nie była przesadzona. Jest
naprawdę RZEŚKO... Mam sporo sił więc sunę do przodu. Mamy wrażenie, że wiatr
się ciągle zmaga. Dla mnie to nie temperatura rozdaje tu karty (tak jak
przewidywaliśmy), lecz wiatr. Z trudem utrzymujemy się na nartach. Kucamy
gdzieś przy choinie. Krótka wymiana zdań – wycofujemy się. Zjeżdżamy do lasu.
Po drodze spotykamy Mirka i Koguta. Również rezygnują. W lesie czekamy, aż
wiatr osłabnie. Niestety – nadaremno.
Zjeżdżamy
przez las do Ustrzyk. Po drodze wpada mi do głowy jeszcze jeden pomysł, aby
spróbować podejść na Tarnicę z drugiej strony – tak jak planowałem - krótszym
szlakiem. Tam las kończy się niedaleko od szczytu, tak więc mielibyśmy większą
szansę. Niestety w samochodzie Tomasz nie wygląda najlepiej. Całą drogę
prowadził, a w samochodzie prawie nie spał. Postanawiamy wracać.
Podsumowując,
pomysł dość szalony, ale taki jak lubię. Nie poszliśmy na łatwiznę, trochę
powalczyliśmy... niestety nie udało się. Brakło nam trochę szczęścia... 300km
drogi, 38 godzin na nogach, godziny gawędziarstwa – 3,5 godziny akcji przy
-25st, – bezcenne doświadczenie...
Tak, czy
siak... daliśmy dupy...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz