środa, 25 stycznia 2012

Na biało...



Beskid Żywiecki, 21.01.2012



 
Po ostatnim dość intensywnym okresie penetracji dziur przyszedł czas pooddychać świeżym powietrzem, poczuć przestrzeń oraz nacieszyć się świeżym opadem śniegu. Turę na Babią Górę planowaliśmy z Tomkiem od zeszłego roku. Niestety w tamtym sezonie była ona ciężka do zrealizowania ze względu na kiepski warun śniegowy. Jednak po takich opadach śniegu musiało się udać ;)

W sobotę o godzinie 6:30 próbujemy wyjechać od Tomka. Mniej więcej 500 metrów od domu pojawia się dialog:
-         Masz kijki? – pytam
-         Kuu.a zapomniałem.... wracamy...

Po 10 minutach mniej więcej w tym samym miejscu:
-         Masz foki? – pytam delikatnie węsząc zarcik
-         Kuuuuu.a zapomniałem.... wracamy...

Po 20 minutach mniej więcej w tym samym miejscu:
-         Masz gogle? – pytam ponownie choć wiem doskonale, że ma.
-         Kuuuuuuuuuuu.a!!!!


O godzinie 7:45 (a więc dość późno) startujemy z Koszarawy w stronę Hali Mędralowej. Śniegu masakrycznie dużo. Szlak w ogóle nie przetarty. Wbijając kijek wchodzi po rączkę (kije 125cm). Dookoła wszystko oblepione śniegiem. Trzeszczące drzewa odwracają uwagę od dość mozolnego podejścia. Powalone zaś pobudzają wyobraźnię. Jest pięknie...



Na Mędralowej zachodniej odpinamy narty i nurkujemy po pas w śniegu. Po odpięciu fok i dość trudnej próbie ponownego wdrapania się na narty, popełniamy pierwszy zjazd w puchu w stronę Przełęczy Jałowieckiej. Następnie ujarzmiamy foczki i wyciskamy z siebie ostatnie poty w długim, choć ciekawym podejściu na Małą Babią. 




 Wraz z nabieraniem wysokości rośnie wiatr i spada temperatura. Widoczność pozostawia wiele do życzenia, zaś pokrywa śnieżna jest naprawdę imponująca, o czym mogłem się przekonać na własnej skórze. Wszędzie biało...








Przed ostatnim podejściem na Babią postanawiamy schować się między drzewa i napić się ciepłej herbatki. Wchodzę między oblepione drzewa i próbuje się odwrócić. Czuję jak tracę równowagę, więc odruchowo łapię się igliwia... Oblepiona śniegiem masywna gałąź zostaje mi w ręku. Wpadam pod choinkę i ląduję głową w dół. Narty zostały na górze, a mój kadłubek oraz kończyny przysypał śnieg zalegający na choinie:

-         Toooomeeek !!! – próbuję wydusić coś z siebie przez śniech
-         Ku..a, gdzie Ty jesteś? – odpowiada stłumiony głos
-         No chyba gdzieś przed Tobą... mógłbyś mi odpiąć jedną nartę, bo się za bardzo ruszyć nie mogę.

Dobry kompan odkopał i odpiął. Zanim się wygrzebałem spod tego śniegu minęło dobre 20 minut. Śnieg miałem nawet w majtach. Dawno się tak nie uśmiałem z siebie... 




Kontynuujemy naszą turę w stronę MB. Na szczycie kompletnie nic nie widać. Jest godzina 1:00. Postanawiamy zjechać na Przełęcz Brona i zobaczyć co dalej. Marna widoczność nie zachęca nas do odwiedzenia Diablaka. Postanawiamy wrócić na MB i cieszyć się zjazdem. Na Małej spotykamy ekipę 2 turowców. Chwilę montujemy się do zjazdu. W międzyczasie zaczyna się przejaśniać. 




Zjeżdżamy... a to już sama przyjemność... trochę przetartym przez nas szlakiem... trochę między choiną... polaną... Po drodze zaliczam drzewo... Widoczność diametralnie się poprawia. 








Gdzieś po drodze mijamy grupę podchodzących turowców... Zrzuta Panowie na flachę za założenie szlaku ;) Podczas podejścia na Mędralową wchodzę w poważny monokonflikt z jedną z fok, która permanentnie zostawała z tyłu. Nie przebierając w słowach przywołuję ździrę do porządku... Po 7,5 godzinach i 27 km szurania meldujemy się przy samochodzie...


 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz