Alpy Walijskie,
13-19.08.2012
Plan akcji w Alpach Walijskich tlił się w głowie na
tyle długo, że doczekał się swojej realizacji. Wieczorem 13.08 razem z Tomkiem
wyjeżdżamy z Polski. Droga przez Czechy, Austrię do Włoch mija w towarzystwie
Krzyśka Hołowczyca i kreskówkowego Czesia. Po czternastu godzinach jazdy
meldujemy się w Valtournenche w urokliwym miasteczku leżącym w Dolinie Aosty na
wysokości 1600m n.p.m. Biwakujemy na Campingu Glair, gdzie rozbijamy namiot i
odpoczywamy do końca dnia po dość męczącej podróży.
Kolejnego dnia
obładowani bagażem na trzy kolejne dni podjeżdżamy do Breuil Cervinia, gdzie
pakujemy tyłki w kolej liniową. Przez Plan Maison wyjeżdżamy na Testa
Grigia (3480m), gdzie roztacza się
piękny widok na Plateau Rosa. Termometr wskazuje 1st. Najpierw idziemy przez
lodowiec wzdłuż tras narciarskich, a następnie przechodzimy przez krótki tunel.
Zaraz po tym wychodzimy na Breithornplateau skąd już widać nasz pierwszy cel:
Breithorna.
Wiążemy się liną i podchodzimy na przełęcz Breithornpass, gdzie
zostawiamy nasze bagaże i „na lekko” ruszamy w stronę wyznaczonego celu.
Na
szczyt podchodzimy coraz bardziej stromym południowo-zachodnim zboczem. Z
każdym krokiem czujemy się słabsi. W połowie zbocza tempo spada. Kilka kroków,
oddech, kilka kroków oddech...
Na górze najpierw trzymamy się lewej strony, a
następnie coraz szerszym grzbietem docieramy na zachodni i zarazem najwyższy
wierzchołek Breithornu na wysokość 4164m. Kilka zdjęć i schodzimy, gdyż czeka
nas jeszcze dzisiaj kawał drogi.
Z przełęczy Breithornpass (3824m) kierujemy się na wschód przez poprzetykany licznymi szczelinami lodowiec Vera. Podczas drogi rozglądamy się za Bivakiem Rossi e Volante (3750m). W końcu stajemy przed skalną wysepką, wzrok ucieka ku górze – jest. Oboje jesteśmy zdziwieni drogą do biwaku, która nie jest taka oczywista i na pierwszy rzut oka okazuje się niebanalna. Na biwak docieramy o godzinie 18, zaczynamy gotować i odpoczywamy.
Z przełęczy Breithornpass (3824m) kierujemy się na wschód przez poprzetykany licznymi szczelinami lodowiec Vera. Podczas drogi rozglądamy się za Bivakiem Rossi e Volante (3750m). W końcu stajemy przed skalną wysepką, wzrok ucieka ku górze – jest. Oboje jesteśmy zdziwieni drogą do biwaku, która nie jest taka oczywista i na pierwszy rzut oka okazuje się niebanalna. Na biwak docieramy o godzinie 18, zaczynamy gotować i odpoczywamy.
Następny dzień wita nas pięknym wschodem słońca.
Z samego rana wyruszamy w stronę przełęczy Zwillingsjoch (3845m). Na dzień dzisiejszy wyznaczamy sobie za cel dwóch bliźniaków: Pollux (4092m) i Castor (4228m).
Na pierwszy ogień idzie Castor ze
względu na to, iż strome południowo-zachodnie zbocze tej góry jest często zagrożone
lawinami w godzinach popołudniowych. Z przełęczy najpierw lewą częścią ściany,
zygzakami podchodzimy w stronę szczytu Nachylenie zbocza dochodzi tutaj do
55st., a całość drogi wyceniana jest na PD.
Po wejściu na grań kierujemy się w stronę wierzchołka.
Na szczycie wzmaga się wiatr.
Chwila odpoczynku, kilka zdjęć i zaczynamy schodzić.
Po zejściu na przełęcz kierujemy się w stronę
południowo-zachodniej ostrogi Polluxa skąd startuje droga na grań. W
międzyczasie zauważamy, kłębiące się czarne chmury. Mimo to wchodzimy na grań i
ciśniemy do góry. W połowie grani zaczyna się robić nieciekawie. Pogoda nagle
zaczyna płatać figle, a nadciągające chmury nie wróżą nic dobrego. Postanawiamy
schodzić i wracać na biwak.
Na biwaku
analizujemy pogodę na najbliższe dni. Kolejny dzień ma być kiepski (zapowiadane
opady deszczu i śniegu), następny dzień ładny, a kolejne popołudnia z opadami
śniegu. Tak więc, kolejnego dnia 16.08 decydujemy się na zejście na Camping
Glair. Na campingu spotykamy dwóch znajomych z Polski: Zbyszka i Wojtka, z
którymi kolejnego dnia chcemy razem uderzyć na Matternhorn.
Nie do końca nam
odpowiada ten termin, gdyż jesteśmy po trzech dniach akcji w górach i nie mamy
czasu na regenerację sił. Oni zaś od dwóch dni wypoczywają na campingu i czekają
na okno pogodowe. Jednakże nie mamy większego wyboru, gdyż zapowiadają półtorej
dnia dobrej pogody, a następnie prognozy nie są optymistyczne, gdyż ma spaść
około 7 cm śniegu. W takim układzie jest to nasza jedyna szansa na atak. Mimo
ogólnego zmęczenia decydujemy się kolejnego dnia na wyjście w stronę schronu
Carrel.
Startujemy
rano o godzienie 6 z parkingu w Cervini i kierujemy się w stronę schroniska
Duca di Abruzzi (2802m). Pogoda dopisuje, jest słonecznie. Podejście, choć
wygodną ścieżką, jest męczące.
Następnie ścieżką przez system żlebów, skalnych
stopni, piargów i żeber docieramy pod kopułę szczytową Testa de Leone. Cała
droga jest bardzo krucha, a końcówka zagrożona spadającymi kamieniami.
Następnie trawersujemy turnię szeroką na długość buta, bardzo kruchą ścieżką,
Ekspozycja i kruchość terenu robią tutaj wrażenie.
Docieramy na przełęcz Leone
(3580m). Tutaj ubieramy uprzęże i wiążemy się liną. Zaczyna się tłok. Jesteśmy
zaskoczeni ilością ludzi na grani. Stromymi piargami docieramy do pierwszych
pionowych progów skalnych oraz płyt (II-III). Kolejne z nich ubezpieczone są
stałymi linami, które nie zawsze biegną z linią logicznego wejścia. Jedni
schodzą, inni wyprzedzają. Całość nie sprzyja komfortowi wspinania, ani nie
podnosi bezpieczeństwa. Całość poprzetykana jest kruchym terenem z obsuwającymi
się kamieniami. Po dojściu do schroniska Carrel (3829m) miałem już serdecznie
dosyć. Ilość ludzi w schronisku również mnie zaskoczyła. Całość może liczyła z
50-60 osób.
Uwzględniając jutrzejsze prognozy pogody (od godziny 12 opady
śniegu), ilość ludzi oraz kruchość terenu zaczynam rozważać możliwość odwrotu.
Siedząc na zewnątrz, obserwuję zespół pokonujący pierwszy wyciąg w stronę
Grande Tour. Nagle prowadzący zrzuca z przewieszonego fragmentu ściany kamień
wielkości sporego telewizora. Wszyscy obserwatorzy zamarli w milczeniu. Na
szczęście nikomu nic się nie stało. Mam dość, rezygnuję z jutrzejszego wyjścia
w stronę szczytu. Odmiennego zdania jest Tomek, co nie sprzyja porozumieniu i
znacznie poróżnia nasze stanowiska.
Kolejnego dnia
schodzimy. Pierwsze 200 metrów w dół pokonujemy zjazdami.
Przypadkowo
kilkakrotnie zrzucamy kamienie z kruchych odcinków ściany. Na szczęście ruch w
dół jest znikomy. Kolejne metry pokonujemy osuwającym się piargiem. Następnie
wspomniany wyżej ciekawy fragment trawersu, kolejne piargi, żebra, kilkumetrowe
skalne stopnie i kominy. Cały czas schodzimy w milczeniu. W głowie kłębią mi
się myśli słuszności podjętej decyzji. Do Cervini docieramy po 4 godzinach.
Wykluczając możliwość ponownej próby ataku jeszcze tego samego dnia po
zasłużonym odpoczynku wyruszamy w stronę Polski.
Podsumowując,
uważam, iż pomimo nie osiągnięcia celu głównego wyjazd był bardzo udany.
Zostały osiągnięte cele pośrednie w postaci wejścia na Breithorn (4164m) i
Castor (4228m). Oczywiście zabrakło przysłowiowej kropki nad „i”, czyli
zdobycia Matternhornu, jednakże akcja ta zaowocowała w doświadczenie, które
niewątpliwie zostanie wykorzystane w kolejnych akcjach w Alpach Walijskich.
Krótki film z akcji:
Krótki film z akcji:
Serdecznie
podziękowania dla sponsora wyjazdu: Grupie TAURON Południowy Koncern Węglowy
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz