sobota, 15 czerwca 2013

Granitowy Kuglarz 2


... czyli idziemy jak puszcza


Tatry Wysokie, 14.06.2013




Tendencyjnie drugie części produkcji są gorsze, ale czy to reguła? W pierwszej części akcja toczyła się na filarze Świnicy, a efektem był krwiak uda wielkości arbuza. Druga, łamiąc prawidła kinematografii, pozornie wyglądała gorzej, ale skończyła się swoistym hepy end’em.

Popradzka Grań nie tylko mi chodziła po głowie od dłuższego czasu. Pomysł połączenia jej z Granią Smoczą i wejście na Ciężki Szczyt przechyliła szalę i popuściła zwieracze. W składzie Kilerus, Rafał i ja zaczynamy w Strbskim Plesie spacerem nad Popradzki Staw, aby następnie sprytnym trickiem znaleźć się u stóp Popradzkiej Wieży. W tym miejscu ubieramy uprzęże, kaski i na żywca „jak puszcza”. Wchodzimy na Popradzką Ławkę.


WHP, Tatry Wysokie. Przewodnik Taternicki. T.9, s. 126


Wchodząc na grań pojawiają się piękne widoki. Po prawej stronie podziwiamy Dolinę Smoczą z Siarkańską Granią, a dalej główną grań Wysokiej z Szarpanymi Turniami i Smoczym Szczytem. Idziemy granią, która początkowo wydaje się być mało interesująca. Wchodzimy kolejno na Małą Popradzką Kopę, Skrajną Czubę. Im dalej tym ekspozycja robi się imponująca, a poszczególne przejścia coraz ładniejsze. Kluczymy raz z prawej raz z lewej strony grani. Choć w WHPie grań opisywana jest jako „droga nieco trudna, przeważnie mało interesująca, widokowo ładna” to jesteśmy zgodni, iż w drugiej jej części poszczególne przejścia (zwłaszcza w okolicy bądź stricte granią) powinny wycenione być na II.

Kilka screenów z akcji:












W okolicach Zadnej Popradzkiej Czuby, niewiele poniżej grani, robimy eksponowany trawers jednej z turniczek. Stojąc na półce Rafał jako pierwszy schodzi 2-3m poniżej i robi 5 metrowy trawersik, po czym wchodzi w łatwy teren. Kolej na mnie. Aby nie schodzić postanawiam przejść prosto z półki, zwłaszcza dlatego że wystające bloki tworzą układ dobrych chwytów. Robię wykrok,  łapie się bloku i dokładam rękę. Naglę ów potężny blok odłamuje się od reszty i razem z nim spadam. Powiem szczerze, że niewiele z tego pamiętam. Nie mam pojęcia  jak z pozycji „z blokiem na głowie”, znalazłem się w pozycji wiszącej kilka metrów niżej na występie skalnym. Pamiętam jedynie, odpadający blok, który trzymałem w rękach i próbę chwycenia się czegokolwiek. Odruchowo złapałem, bądź spadłem na występ skalny, uderzając klatką piersową Wisząc na nim, zerkałem tylko w dół jak zrzucony blok leci obijając się o zachodnią prawie 300 metrową ścianę Skrajnej Popradzkiej Czuby. Pamiętam bladą twarz Pawła gdzieś nade mną. Coś do mnie mówił. Powtarzałem, że muszę się uspokoić, żeby ocenić czy jestem cały. Zaciskając ręce na ów występie na którym wisiałem, do głowy dochodziły mi poszczególne bodźce. Pierwsze co mnie zaniepokoiło to przeszywający ból lewego podudzia i stopy. Zaciskając zęby wspiąłem się na półkę gdzie siedział Paweł. Poczułem nagłe pragnienie, musiałem się napić, a przede wszystkim realnie ocenić swój stan. Po chwili, ale pewnie nadal będąc w szoku, dochodzę do wniosku, że nie mogę jedynie ruszać nogą. Reszta wydaje się być cała. Proszę Pawła o to, abyśmy związali się liną i przeszli pechowy trawers, gdyż półka na której siedzieliśmy była dość wąska i nie pozwalała mi się uspokoić. Tak też robimy. Paweł zakłada kilka przelotów i na sztywno przechodzę na jednej nodze z grymasem na twarzy. Będąc w połowie zerkam na wyrwę, która pozostała z wyrwanego bloku, a następnie ekspozycję. Mrok.

W bezpiecznym i dość wygodnym miejscu próbuję dojść do siebie i obiektywnie ocenić sytuację. Pawła proszę o sprawdzenie możliwości dogodnego zejścia do Doliny Mięguszewskiej, Rafała zaś o przejęcie mojego plecaka. Siedząc, uzupełniam płyny i jeszcze raz sprawdzam czym nie mogę ruszać. Podudzie w ciągu 10 minut spuchło i przypominało na pierwszy rzut oka złamanie kości piszczelowej z przemieszczeniem, stopy w ogóle nie czułem. Ręce i druga noga wydawały się w porządku, klatka piersiowa trochę bolała, ale mogłem się ruszać. Była godzina 10, tak więc miałem cały dzień na zejście, choć na tamtą chwilę nie do końca myślałem, że się to uda. Wiedziałem, iż że jeśli adrenalina zejdzie, pojawi się ból uniemożliwiający przemieszczanie się. Trzeba było więc działać.

Po chwili, Paweł przychodzi z planem, że musimy przejść jeszcze kawałek tej grani i dojść na Zadnią Popradzką Ławkę, z której, zgodnie z WHP 1237 można w miarę prostym terenem zejść. Tak też robimy, trochę na jednej nodze, tyłku i rękach, asekurowany przez Pawła przechodzimy pozostałą cześć grani. Z przełęczy schodzę „na raka” bez nogi. Rafał idąc przede mną wypatrywał prostej drogi, Paweł zaś asekurował mnie z góry. Wydawało mi się, że ciągnie się to w nieskończoność. Z marudzenia wyrywa mnie Paweł i twierdzi, że idziemy nawet dość szybko. Trochę zabawy jest z przejściem przez płat śniegu leżący u podstawy ściany. Postanawiam więc z niego zjechać na linie. Wreszcie dochodzimy do szlaku tuż pod Chatą pod Rysami. Odpoczywam... Będąc świadomy, iż zaraz ból uniemożliwi mi dalsze przemieszczanie się, posyłam Rafała po jakieś środki przeciwbólowe do schroniska. Niestety ze środków przeciwbólowych mają tylko wódę. Zaczepiamy poszczególnych turystów i zbieramy kupkę prochów, które zażywam. W tym miejscu nie chciałem patrzeć w dół na rozległą doliną, gdyż wolałem nie wiedzieć ile drogi mnie jeszcze czeka. Paweł znajduje mi patyk, którym mogę się podpierać odciążając zepsutą nogę. Jak „maruder w wyścigu pokoju” kuśtykam w dół. Na szczęście miłe gawędy i poczucie humoru pozwalają nie myśleć o bólu. Po jakiś 6 godzinach od wypadku docieramy do Popradzkiego Plesa. Wyzwalam w Pawle głęboko tkwiącą duszę pirata drogowego i zachęcam do wjazdu moim samochodem do parku. Tak więc z Plesa wracam samochodem oszczędzając kolejne godziny na zejście. Po drodze czeka nas jeszcze przygoda w z mijanką samochodową na bardzo wąskiej drodze dojazdowej do schroniska. Na szczęście opanowanie i wyśmienite umiejętności rajdowego kierowcy – Pawła, ratują nasze tyłki przed mandatem.


Podsumowując, grań ciekawa, miejscami dość trudna i eksponowana, mało chodzona, trochę krucha ;) z pięknymi widokami na obie doliny i otaczające je szczyty. Jeżeli zaś chodzi o całą akcję ratunkową, chciałem w tym miejscu bardzo podziękować Pawłowi i Rafałowi za pomoc w zejściu i bezpiecznym sprowadzeniu mojego dupska na dół. Na przyszłość zaś polecam przed wyjazdem w Tatry zaopatrzyć się w ubezpieczenie pokrywające koszty ewentualnych akcji ratunkowych z użyciem śmigłowca, gdyż nie zawsze ma się przyjemność wspinania w tak doborowym towarzystwie.



Granitowy Kuglarz 2 - idziemy jak puszcza