środa, 24 października 2012

Granią Pojezierza

Tatry Wysokie, 21.10.2012




Korzystając z „resztek pogodowych” pięknej jesieni, postanowiłem tym razem przespacerować się po Grani Pojezierza. Wybór był podyktowany względami rehabilitacyjnymi mojego dobrego kumpla Tomka (uraz barku) i w mniejszym stopniu chwilowymi ograniczeniami sprzętowymi – brakiem liny podwójnej 50m.



Po ponad trzygodzinnym spacerze z Kuźnic, meldujemy się o godzinie 9:00 na taternickim wierzchołku Świnicy. Ubieramy uprzęże i kaski i kroczymy poprzez wierzchołek główny, Świnicką Kopę na Gąsienicową Turnię. Kilku turystów chcąc iść naszymi śladami, dzielnie kroczyli granią. Stojąc na GT obserwowaliśmy poczynania śmiałków. Jeden z nich schodząc ze Świnickiej Kopy wykonał ekwilibrystyczny pokaz pajacyka w powietrzu, po czym przelatując jakieś może 2-3 metry spadł na bok. Myśleliśmy, że to odstraszy dzielnych turystów, a przynajmniej skłoni do refleksji. Zeszliśmy kilka metrów z GT, aby się związać liną. Nagle nad naszymi głowami ukazał się słowacki turysta pytając, jak ma stąd zejść. 

Dalsza grań jest dość interesująca ze względu na swoją ekspozycję, a także trawers pochyłych płyt. Co jakiś czas usilnie trzymamy się grani, aby nie zarzucić sobie pójścia na łatwiznę. Lądujemy na Niebieskiej Turni skąd roztacza się przyjemny widok na obie doliny. Dwa zjazdy, trochę eksponowanego terenu i robimy krótki popas na Zawratowej Turni. 









Wyglądało to mniej więcej tak:






Następnie schodzimy na Mylną Przełęcz, aby dokończyć dzieła. Tam oczywiście kolejka na szafie – kurs przewodników. Czekamy.... czekamy.... Nie wytrzymujemy... idziemy. Doganiamy ich za Uszatą Turnią, grzecznie prosząc o przepuszczenie, na co słyszymy: Jeśli poplątacie liny to się nie zgadzam. Przeszliśmy obok bez słowa, a chciałem w tym miejscu pozdrowić owego instruktora z „ogromnym” poczuciem humoru. Krocząc przez Zadni Kościelec docieramy na przełęcz. Aby nie trawić się w korku na Gnojku, ciśniemy dalej granią. Na szczycie Kościelca meldujemy się o 13:10, czyli po ponad 4 godzinach wyjścia ze Świnicy taternickiej. W suwając bułę i dopijając resztki wody podziwialiśmy akcję zjazdową z Zadniego Kościelca owego mijanego teamu. 


Na grani Kościelców:

http://www.youtube.com/watch?v=jLLwB7Cozlg


Podsumowując, grań interesująca, pogoda piękna, towarzystwo doborowe... miła rehabilitacyjna niedziela.




sobota, 20 października 2012

Kozi Fi(g)larek


Tatry Wysokie, 18.10.2012







         W ramach „odświeżenia” przyjaźni i podtrzymania tradycji, spontanicznie, bez ciśnień moralnych i „karuzelowych” na zupełnym luzie i to w środku tygodnia, umawiamy się z Pawłem na celebrację polskiej pięknej jesieni. Miejscem po wielu negocjacjach staje się, jedna z najpiękniejszych polskich dolina – Dolina Pięciu Stawów. Złaknieni resztek słońca przystawiamy się do Południowego Filara na Kozim Wierchu. Droga, zwłaszcza z podejścia na Kozią Przełęcz, wydaje się być interesująca ze względu na swoją charakterystyczną „nielogiczną” linię. 






O godzinie 9:00, na tle wodospadów chmur przewijających się przez Liptowskie Mury, wbijamy się w ścianę. Podczas kolejnych wyciągów, kluczenia zygzakiem i zadawania sobie pytania, gdzie teraz? i co dalej?, nie znajdujemy trudności technicznych. Oboje również nie zauważyliśmy kilku kluczowych miejsc m.in. takich jak słynny teren zapychowy, płytowy zachód, czy eksponowane przewinięcie filara. Pewnie dlatego, że nie odrywaliśmy oboje nosów z wyrysowaną linią przejścia. Cóż, po 2 godzinach i 40 minutach nieco zaskoczeni figlarną linią drogi widmo meldujemy się na ostatnim wyciągu, po czym kluczymy na odległy wierzchołek Koziego Wierchu.









poniedziałek, 1 października 2012

II Piknik Wspinaczkowo-Jaskiniowy

 Tatry Zachodnie, 22-23.09 2012


Prognozy pogody nie rozpieszczały. Zero stopni przy gruncie z przelotnym deszczykiem skutecznie odstraszyły nas od imprezy w Podlesicach. Ku naszemu zaskoczeniu prognozy pogody w Tarach były obiecujące. Długo na decyzję nie trzeba było czekać.... W składzie: Kasia, Paulina, Piotrek, Patryk, Stryku i ja – startujemy!


Łamiąc nagminnie prawo powietrzne, lądujemy w „zachodnich”. Plan zakłada, że w pierwszym dniu uderzymy pod ziemię, natomiast po nieprzespanej nocy podziałamy na, bądź jak kto woli „nad” ziemią.


Pierwszy dzień to akcja w Kościeliskiej i zwiedzenie kilku turystycznych jaskiń. 




Zaraz po zgaszeniu pragnienia przy Lodowym Źródle, na pierwszy ogień idzie bezlitosna, oświetlona lampami i bezmiar przedeptana Jaskinia Mroźna.



 


„Jaskinia we wschodnim zboczu Doliny Kościeliskiej w Tatrach, w masywie Organów, 120 m ponad dnem doliny. Wejście do jaskini znajduje się na wysokości 1100 m n.p.m., a otwór wyjściowy na wysokości 1112 m n.p.m. Całkowita długość jaskini wynosi 560 m. Swoją nazwę zawdzięcza panującej wewnątrz stałej, niskiej temperaturze (6 stopni w skali Celsjusza), powiewom zimnego powietrza, a także białym naciekom na ścianach do złudzenia przypominających szron”.

Źródło: Wikipedia










 




Za wyjątkiem Kaśki i Stryka cała grupa przemknęła dzielnie przez mrok po czym odważnie gasiła pragnienie. Wspomniana dwójka, jak twierdziła: „zatraciła się w ciasnych czeluściach i straciła poczucie czasu, a miejscami i równowagi”.









Po wtóry kierujemy się w stronę Jaskini Raptawickiej. 




„Jaskinia w Dolinie Kościeliskiej w Tatrach. Ścieżka prowadząca do niej znajduje się w odległości 4,4 km od Kir, 100 m powyżej Skały Pisanej, w wapiennej turni, zwanej Raptawicką Turnią, po zachodniej stronie doliny. Otwór jaskini, znajdujący się na wysokości ok. 180 m powyżej koryta Kościeliskiego Potoku (1146 m n.p.m.) widoczny jest z drogi prowadzącej dnem doliny. Wewnątrz jaskini panuje niska temperatura”


Źródło: Wikipedia



Po czym penetrujemy w niej nieliczne "ciasnoty" zwane korytarzami. 



 


 















Niespodziewanie znajdujemy nowy gatunek nietoperza....




Zaraz przed Jaskinią Mylną uzupełniamy płyny, które w tym miejscu niespodziewanie się kończą.

„Jaskinia Mylna – jaskinia położona w Dolinie Kościeliskiej na wysokości około 1098 m n.p.m. Jest jedną z ciekawszych jaskiń tatrzańskich, którą można zwiedzać bez przewodnika. Łączna długość korytarzy wynosi 1630 m, jednak dla turystów została udostępniona tylko 300-metrowa trasa. Jaskinia została po raz pierwszy zbadana w roku 1885 przez Jana Gwalberta Pawlikowskiego. Jest to poziomy ciąg korytarzy i niedużych komór. Korytarze tworzą liczne rozgałęzienia. Brak nacieków, z wyjątkiem mleczka wapiennego.
Jaskinia znajduje się w masywie Raptawickiej Turni, tuż ponad Polaną Pisaną. W jaskini nie ma sztucznego oświetlenia, należy więc zabrać ze sobą swoje źródło światła (latarkę lub lepiej czołówkę). W lecie temperatura w jaskini oscyluje w granicach +5°C. Zimą w części jaskini panują ujemne temperatury, co jest skutkiem wykonania sztucznego przekopu”.
Źródło: Wikipedia




 Aby dodać dramaturgii całej akcji układamy ze Strykiem podstępny plan. Ja gubię grupę, a Stryku gwiazdorzy i nas ratuje. Strat nie odnotowano.


Swojego rodzaju wisienką na torcie ma być przejście przez Wąwóz Kraków i Smoczą Jamę na przysłowiowego „suchara”. Tak też czynimy...



„Jaskinia w Tatrach Zachodnich, właściwie krótki, stromy korytarz jaskiniowy przebijający skałę na wylot, znajdujący się w dolnej części Wąwozu Kraków w Dolinie Kościeliskiej. Jaskinia ma długość 37 m i jest tunelem wznoszącym się o 16,5 m[2]. Otwór wejściowy znajduje się na wysokości ok. 1100 m n.p.m”.
Źródło: Wikipedia






Zwieńczeniem aktywnego dnia, był równie aktywny wieczór. Dobrym wyczuciem czasu popisała się Żanetka, która w porę włączyła się do gry. Tańce, hulanki, a być może i swawole towarzyszyły nam do późnych godzin nocnych. Niestety, z przyczyn ode mnie „niezależnych”, niewiele mam w tym miejscu do powiedzenia :)) 



Drugi dzień to eksploracja powierzchniowo-rowerowa Doliny Chochołowskiej.





Z podziałem na zespoły „żeński” i męski działamy w okolicach schroniska. Padł Grześ i Rakoń i co niektórzy z ekipy ;)


 






Wszystko co dobre, szybko się kończy. Pozostaje mi w tym miejscu podziękować doborowemu towarzystwie za rewelacyjnie spędzony weekend i kolejne „dziury w pamięci”.




 DZIĘKI !!!