Tatry Zachodnie,
12.05.2012
- Jaki Ty masz czysty kombinezon..., tak podejrzanie (wyraźnie
wyartykułowane) czysty – rzuciła Agnieszka w stronę mojej skromnej osoby.
- Bo ja się tak Agnieszko po prostu.... <pauza>
opierdalam.
Jest południe. W składzie:
Aga, Zocha, Marcin, Michał, Wacław i ja... zapierd...my Kobylarzowym Żlebem.
Upał doskwiera. Kilkugodzinne podejście pod otwór daje się we znaki. Z północy
nadciąga czoło niżu. O godzinie 1:00 wchodzimy do dziury.
Kiedy ostatnia osoba
wpina się do zjazdu widoczność spada do kilku metrów. Najpierw kilka
nikczemnych kilkunastometrowych zjazdów – odpowiednio: 19, 11, 14 metrów.
Pierwszą pięćdziesiątkę poręczuje Aga. W sumie 53 metry zjazdu w ładnej lufie.
Następnie dwudziestometrowy trawers pod II pięćdziesiątkę poręczuje Michał.
Drugi zjazd należy do mnie. Ogólnie akcja przebiega sprawnie.
Podzieleni na
dwie grupy: atakująco-poszukiwawczą i ubezpieczająco-konwersacyjną suniemy pod
trzeci pięćdziesiąciometrowy zjazd pochylnią. Tutaj uważnie, gdyż jest dość
krucho. Zjeżdżamy w „C” i wędrujemy do Sali Pod Płytowcem.
Do tego miejsca jaskinia
była bardzo obszerna. Zjazdy prowadzone były ogromnymi salami, a krótkie
spacerowe korytarze nie sprawiały żadnych problemów. W tym miejscu zostawiamy
jednak uprzęże i cały szpej. Dalej zabieram tylko aparat fotograficzny, który
jak się okazuje przez większość drogi musiałem nieść w zębach.
Dlaczego?
Kolejne dziesiątki metrów pokonywaliśmy pełzając ciasnymi korytarzami z sali do
sali. Miejscami było na tyle ciasnawo, że zastanawiałem się na ile kawałków
człowiek jest wstanie się poskładać, aby przejść kolejny zacisk/korytarz, czy
próg.
-
Zocha, czy Ty tu jesteś dla zdrowia? – pytam uprzejmie
znajomą....
-
Chyba już nie – odpowiada zmęczonym głosem...
-
Dla zdrowia? – ciągnę rozmowę – ale na pewno nie psychicznego.
Docieramy do Magla na
około –320 metrów, co stanowi tegoroczny klubowy rekord głębokości. Pozostaje
tylko pokonać przyjemnie ciasną kilkunastometrową pochylnię, aby przejść do
Jaskini Śnieżnej. To akurat już odpuszczamy. Z pewnością trawers Śnieżna –
Litworowa byłaby akcją godną, do której z się kiedyś przystawię. Na chwilę
obecną robimy sobie pamiątkowe zdjęcie i zaczynamy odwrót.
Droga powrotna ciągnie
się niemiłosiernie. Brak przepinek w kilkudziesięciometrowych studniach
powoduje wydłużenie się akcji:
-
Zocha!!! Co tam robisz?
-
Wiszę, dalej nie idę – odpowiada zmęczonym głosem
kilkadziesiąt metrów nad ziemią.
-
To wracaj! ;)
Ja z Michałem idziemy
jako ostatni deporęczując, toteż nieco marzniemy na dnie i marzymy o ciepłej
herbacie, która znajduje się w termosie jakieś 200 metrów nad nami. O godzinie
22:00 wychodzimy na zewnątrz. Ku naszemu zdziwieniu sypie śnieg. Do domu
docieram niewiele przed godziną czwartą nad rankiem.