piątek, 20 kwietnia 2012

Otwarcie sezonu...

Sokołowe Skały, 14 kwiecień 2012



Sezon wspinania skałkowego czas zacząć. I pomimo, że nie jest to moja ulubiona działalność, było całkiem miło... przede wszystkim za sprawą tejże osoby:




W zasadzie nic nie udziubałem - zaledwie kilka dróg +/- TRAD - jakieś rzęchowe piątki. I choć pogoda za bardzo nie dopisała, kursowe towarzystwo wręcz przeciwnie. Miło było ich zobaczyć po kilkumiesięcznej przerwie... 

 foto: J. Ganszer

czwartek, 19 kwietnia 2012

Trawers Czarnej


Tatry Zachodnie, 6 kwiecień 2012







Kolejny weekend zapowiadający kiepską pogodę. Siłą rzeczy człowiek schodzi pod ziemię. Zachęcony następującą akcją:




pomysł trawersu Jaskini Czarnej chodził po głowie od początku roku. Był skład, nie było pogody, była okazja, więc dlaczego nie. W składzie z Tomkiem i Pawłem wchodzimy do głównego otworu około godziny 9:00. Poręczuję pierwszy 42 metrowy zjazd. Oblodzone ściany nie pomagają utrzymać równowagi, toteż kilkakrotnie uderzam zwłokami. Za mną zjeżdża Paweł, a następnie Tomek. 



Zrzucamy linę – teraz już wiemy, że nie ma odwrotu, gdyż droga wyjściowa możliwa jest jedynie przez drugi otwór północny.


Mijamy 10-metrowy IV Prożek Rabka i przechodzimy przez Salę Francuską. Pokonujemy również ciekawy Trawers Herkulesa...






....aby obszernymi korytarzami podejść pod Komin Węgierski. Tutaj akcja zwalnia tempo. Pierwszą część komina postanawiam poprowadzić. To jakieś 40 metrów świńskiej, mokrej i śliskiej „trójczyny”. 



Rzadko umiejscowione przeloty oraz przesztywniona lina czeszą mój beret. Trawers na kominie i kolejny wyciąg z rozpędu prowadzi Tomasz.



Po prawie 30- metrowym zjeździe na którym stanowiskowy HMS przybiera dość ciekawe kształty pod ciężarem mojego dupska postanawiam schudnąć. Trafiamy nad Szmaragdowe Jeziorko, które niczym nie przypominało obrazów z mojej wyobraźni. Choć ta podłużna kałuża mnie rozczarowała, to trawers poprowadzony przez Pawła wydał się być godny.




Kolejny system progów pamiętałem doskonale z poprzedniego wyjazdu, kiedy to właśnie wylądowaliśmy z Mlecznej Studni tuż za Szmaragdowym Jeziorkiem. Progi nie były trudne, lecz bardzo mokre. W tym miejscu jaskini praktycznie zewsząd lała się woda. Po wyjściu z Komina Furkotnego pojawiają się pierwsze dylematy co do wyboru dalszej drogi. W tym miejscu byłem prawie pewny co do wyboru korytarza. Trafiamy na Ślimaka, którym zjeżdżamy jakieś 10 metrów.

Następnie robimy Trawers Imieninowej i... i błądzimy. Mylą się nam korytarze. Wór z mokrą 50 metrową liną, który niosę od trawersu Komina Węgierskiego daje mi niesamowicie w dupę. Smykam go, wloką kolejnymi korytarzami... znowu się cofamy. Byłem pewny, że tą część jaskini będę pamiętał, gdyż przecież byłem tutaj niespełna trzy miesiące temu. Niestety się pomyliłem. Uciekają minuty. W końcu lądujemy nad kilkunastometrową szczeliną, którą rozpoznaje Tomek. Ja niestety jej nie pamiętam, gdyż na pewno szliśmy obejściem. Schodzimy szczeliną i lądujemy przy znanym mi już Brązowym Progu. Po zjeździe odpoczywamy chwilę w Sali Św. Bernarda.

Tomek jako najmniej zmęczony postanawia poprowadzić ostatni Próg Latających Want. Totalnie zmęczony postanawiam zostawić znany już z Jaskini Zimnej „skurczony wór Tomasza” Pawłowi. Na progu schodzi okropnie długo. Najpierw Tomasz ma problemy z zaporęczowaniem, potem Paweł z crollem podczas małpowania. Pozostaje tylko przeczołgać się przez historyczne błoto - końcowy ciasny korytarz i po 8,5 godzinach akcji (a 30 min. przed wyznaczoną godziną alarmową) wychodzimy na zewnątrz.

Akcja, naprawdę godna, choć czas przejścia przerażająco długi. Porównując go do rekordu przejścia przy rozwieszonych linach tj. niespełna 50 min – wychodzimy dość blado. Nie mniej była to moja najlepsza akcja jaskiniowa.