Tatry Zachodnie, 6
kwiecień 2012
Kolejny weekend zapowiadający kiepską pogodę. Siłą
rzeczy człowiek schodzi pod ziemię. Zachęcony następującą akcją:
pomysł trawersu Jaskini Czarnej
chodził po głowie od początku roku. Był skład, nie było pogody, była okazja,
więc dlaczego nie. W składzie z Tomkiem i Pawłem wchodzimy do głównego otworu
około godziny 9:00. Poręczuję pierwszy 42 metrowy zjazd. Oblodzone ściany nie
pomagają utrzymać równowagi, toteż kilkakrotnie uderzam zwłokami. Za mną
zjeżdża Paweł, a następnie Tomek.
Zrzucamy linę – teraz już wiemy, że nie ma
odwrotu, gdyż droga wyjściowa możliwa jest jedynie przez drugi otwór północny.
Mijamy 10-metrowy IV Prożek Rabka i przechodzimy
przez Salę Francuską. Pokonujemy również ciekawy Trawers Herkulesa...
....aby
obszernymi korytarzami podejść pod Komin Węgierski. Tutaj akcja zwalnia tempo.
Pierwszą część komina postanawiam poprowadzić. To jakieś 40 metrów świńskiej,
mokrej i śliskiej „trójczyny”.
Rzadko umiejscowione przeloty oraz
przesztywniona lina czeszą mój beret. Trawers na kominie i kolejny wyciąg z
rozpędu prowadzi Tomasz.
Po prawie 30-
metrowym zjeździe na którym stanowiskowy HMS przybiera dość ciekawe kształty
pod ciężarem mojego dupska postanawiam schudnąć. Trafiamy nad Szmaragdowe
Jeziorko, które niczym nie przypominało obrazów z mojej wyobraźni. Choć ta
podłużna kałuża mnie rozczarowała, to trawers poprowadzony przez Pawła wydał
się być godny.
Kolejny system
progów pamiętałem doskonale z poprzedniego wyjazdu, kiedy to właśnie
wylądowaliśmy z Mlecznej Studni tuż za Szmaragdowym Jeziorkiem. Progi nie były
trudne, lecz bardzo mokre. W tym miejscu jaskini praktycznie zewsząd lała się
woda. Po wyjściu z Komina Furkotnego pojawiają się pierwsze dylematy co do
wyboru dalszej drogi. W tym miejscu byłem prawie pewny co do wyboru korytarza.
Trafiamy na Ślimaka, którym zjeżdżamy jakieś 10 metrów.
Następnie
robimy Trawers Imieninowej i... i błądzimy. Mylą się nam korytarze. Wór z mokrą
50 metrową liną, który niosę od trawersu Komina Węgierskiego daje mi
niesamowicie w dupę. Smykam go, wloką kolejnymi korytarzami... znowu się
cofamy. Byłem pewny, że tą część jaskini będę pamiętał, gdyż przecież byłem
tutaj niespełna trzy miesiące temu. Niestety się pomyliłem. Uciekają minuty. W
końcu lądujemy nad kilkunastometrową szczeliną, którą rozpoznaje Tomek. Ja
niestety jej nie pamiętam, gdyż na pewno szliśmy obejściem. Schodzimy szczeliną
i lądujemy przy znanym mi już Brązowym Progu. Po zjeździe odpoczywamy chwilę w
Sali Św. Bernarda.
Tomek jako
najmniej zmęczony postanawia poprowadzić ostatni Próg Latających Want. Totalnie
zmęczony postanawiam zostawić znany już z Jaskini Zimnej „skurczony wór
Tomasza” Pawłowi. Na progu schodzi okropnie długo. Najpierw Tomasz ma problemy
z zaporęczowaniem, potem Paweł z crollem podczas małpowania. Pozostaje tylko
przeczołgać się przez historyczne błoto - końcowy ciasny korytarz i po 8,5
godzinach akcji (a 30 min. przed wyznaczoną godziną alarmową) wychodzimy na
zewnątrz.
Akcja,
naprawdę godna, choć czas przejścia przerażająco długi. Porównując go do
rekordu przejścia przy rozwieszonych linach tj. niespełna 50 min – wychodzimy
dość blado. Nie mniej była to moja najlepsza akcja jaskiniowa.